Nadzieja na normalność
Życie nabiera coraz szybszego tempa, a my żyjemy coraz bardziej nienormalnie. Pracujemy coraz więcej, choć mamy coraz więcej świadomości, że to niezdrowe. Tworzymy teorie spiskowe, choć mamy coraz większy dostęp do wiedzy. Żyjemy 3 m nad ziemią i wznosimy się na duchowe wyżyny, choć wiemy, że to normalność jest w cenie. Mamy śnieg, chcemy lato. Krzyczymy o miłości, a potem hejtujemy w internecie, chcemy wolności, żeby zaraz potem pikietować, że wolność tylko dla tych „porządnych”. Chcemy prawdy, ale wierzymy w kłamstwa. Tęsknimy za jednością, a zabijamy się słowami.
Każdy chce być normalny i wyjątkowy zarazem. Chcemy mieć, być, znaczyć a w tym samym czasie wychwalamy minimalizm i pokorę.
Tak, znam te teorie, że jeśli nienormalność trwa dostatecznie długo, staje się normalna, ale nie chcę się o nią potykać i jej nie rozpoznać.
Przyznam, zaczęłam się gubić. Na chwilę przestałam już rozsądzać co jest normalne, a co nie. Straciłam kontrolę.
Dzisiaj cenię normalność bardziej niż cokolwiek innego. Dzisiaj szukam jej–w ludziach, w kościołach, w okolicznościach, w każdym dniu. Dzisiaj dużo chętniej lgnę do tych mylących się, upadających, niewiedzących, tych najzwyklejszych, bez tytułów, stopni wtajemniczenia, tych niedzielących na tych duchowych i nie.
Przyszło nam żyć w trudnych czasach. Chyba nikt nie ma co do tego wątpliwości, ale nadal mocno wierzę, może nawet dzisiaj mocniej, że pomimo okoliczności i dziwnych czasów, człowiek wciąż może być oazą normalności. Wyspą, na którą chętnie przypłyną wszyscy zmęczeni. Zmęczeni udawaniem, wysiłkiem ponad miarę, wojnami na słowa, przeduchowionymi teoriami, dziwaczną teologią, chrześcijańską pychą. Wyspą, na której mieszka miłość, zrozumienie, szacunek, troska, nadzieja, wysłuchanie. Bez zbędnych słów, szukania głębiej, dorabiania ideologii.
Po prostu. Zwyczajnie. Normalnie.
Byle do wiosny.