Wiara a racjonalizm
Nigdy nie uważałem, że wiary w Boga nie da się połączyć z dobrze rozumianym i zdrowym racjonalizmem, czyli myśleniem w oparciu o niezaprzeczalne fakty, rozpoznawane i opisane za pomocą naszych zmysłów. Nigdy też nie miałem pokus, by na siłę godzić naukę z wiarą, bo należą do trochę dwóch różnych porządków. Nie muszą sobie wzajemnie zaprzeczać, ale też nie godziłbym ich na siłę. Biblia nie rości sobie pretensji do tego, by być manualem z dziedzin nauk ścisłych.
Jest jednak coś, co powinno łączyć oba te obszary – zarówno naukę jak i wiarę. Tym czymś jest pokora. Tu rozumiana i definiowana, jako postawa ciągłego uczenia się, zadawania pytań, ustawicznej otwartości i głębokiej świadomości nieskończoności wszechświata i procesów, które nim rządzą.
Jeśli czymś zgrzeszyła nauka wobec wiary, to właśnie owym brakiem pokory i nie lepiej sytuacja wygląda w drugą stronę. Osoby, które afiszują się wiarą często, a ostatnie czasy pokazują, że zbyt często, wykazują się arogancją, która poraża i zniechęca wszystkich tych, którzy chcieliby się do wiary przekonać. To nie przedmiot wiary musi ich doń zniechęcać, ale Ci, którzy ją propagują.
Mam ogromny szacunek do nauki i ludzi nauki, nigdy jednak nie czyniłem z niej boga, a tym bardziej nie przyznał bym jej przymiotu nieomylności. W nauce szeroko pojętej ludzie potrafią posunąć się do podobnych manipulacji i nieuczciwości, jak i w innych dziedzinach. Wiara w Boga, szczególnie ta, która poddała się procesowi instytucjonalizacji też podlega manipulacji i nieuczciwości ludzi, którzy próbują sprawować tzw. rząd dusz.
W obu przypadkach nie mówi to nic ani o nauce ani o samej wierze, a tylko o samej kondycji człowieka, który poddany rozmaitym presjom zaczyna się zachowywać w sposób niespójny, a czasami bardzo niemoralny.
Od wielu lat napięcie pomiędzy rozumem a sercem, które często odczuwamy, spędzało mnie samemu sen z powiek. Jak doprowadzić do harmonii tych dwóch światów w nas. Czy to w ogóle możliwe?
Wierzę w głęboką potrzebę przebudzenia naszych serc i temu poświęciłem większość mojego życia. Serce rozumiem przy tym, jako centralne miejsce naszej wrażliwości, w której spotykam się w miłości z Bogiem i w miłości z drugim człowiekiem.
Dzisiaj jednak mój apel jest czymś, o co nigdy nie apelowałem. Potrzebujemy przebudzenia umysłów. Za dużo hosztaplerstwa wokół, za dużo intelektualnego lenistwa, za dużo odkrywania rzeczy, które zostały już dawno odkryte. Za dużo ufności w rzeczywistość, która zaprzecza nauce, ale też prostej wierze, definiowanej, jako dziecinne zaufanie Bogu.
Zawsze marzyłem o tym, żeby chrześcijanie byli ludźmi o wielkich sercach i wielkich umysłach. Ale dramatem jest, kiedy ” ciasne serca łączą się z małymi umysłami”. To mieszanka wybuchowa. Okres około pandemiczny ten problem bardzo mocno uwypuklił. Jak lider w kościele biję się mocno w piersi, że nie potrafiłem ludzi na taki czas jak ten przygotować.