Wyrwane z kontekstu
Nie znam zbyt wielu ludzi, którzy wolą słuchać niż mówić. Dzisiejszy świat jest tak skonstruowany, że coraz o to trudniej. Mówienie to działanie, a działanie jest wskaźnikiem, za pomocą którego ocenia nas otoczenie. Wszyscy lub prawie wszyscy jesteśmy nadawcami. Produkujemy treści. Jesteśmy aktywni a aktywność jest cnotą. Aktywność przynosi korzyści. A słuchanie?
Słuchanie zbyt często rozumiemy jako przerwę w mówieniu. Jako spację. Oczywiście – mniej lub bardziej świadomie ciągnie nas do ludzi, którzy słuchać potrafią. Ale czy sami wskazujemy tą umiejętność jako kluczową w naszym życiu? Dla naszych relacji? Mam wątpliwości.
Jak zatem wygląda rzeczywistość, w której wszyscy mówią a mało kto słucha?
To świat opinii i upodobań, którymi obficie się dzielimy, pomimo, że w istocie nawet nie są nasze. To światopoglądy zbudowane na krzykliwych nagłówkach, retweety i copypaste’y. To zalew wyrwanych z kontekstu treści. Obowiązek wyrażenia zdania na dowolny temat skutecznie zniechęca nas do szukania prawdy. To jest bowiem kosztowne, wymaga czasu i wysiłku, w zależności od sfery poszukiwań intelektualnego lub duchowego. A w rzeczywistości, gdzie wszystko odbywa się w okamgnieniu, liczy się refleks.
Od 2000 lat chrześcijaństwo próbuje mówić do świata wokół. Na przestrzeni wieków zmieniał się język czy forma przekazu. Zmieniały się uwarunkowania kulturowe, społeczne, polityczne. Pojawiało się wiele wykoślawień; niejednokrotnie chrześcijanie w swojej komunikacji wiary rozmijali się z jej sednem.
Dzisiaj, w tak zwanym współczesnym Kościele bardzo zależy nam by być relevant. Stosowni, właściwi, adekwatni w stosunku do czasów w jakich żyjemy, do języka jakim posługuje się nasze społeczeństwa, nawet trendów i technologii. Debatujemy o formacie nabożeństw. Ten musi być dostosowany do człowieka A.D. 2021, którego attention span* wynosi 8 sekund, i który jest w stanie słuchać ze zrozumieniem przez około 20 minut. Zwalczamy wszelkie relikty, zdezaktualizowane formy. Wszystko po to, by jako Kościół nie być POZA KONTEKSTEM dzisiejszego społeczeństwa.
Zawsze, gdy pojawia się temat tego jak „robić kościół” przyjmuję, że wszyscy dzielimy pogląd, że forma ma służyć treści. Rozumiem to tak, że nasze starania mają na celu jedno: by „niekościelny” człowiek mógł spotkać się z Jezusem. I w imię tego aranżujemy nasze scenariusze. Jakie one są? Czy rzeczywiście odpowiadają na potrzeby ludzi wokół nas?
Nie wiemy, bo nie słuchamy. Nie wiemy bo nie pytamy.
Mam nieodparte wrażenie, że zbyt często przyjmujemy za pewnik nasze wyobrażenie o potrzebach ludzi. Układamy agendy na podstawie własnej interpretacji tego, co ich odstrasza w tradycyjnym kościele i przypuszczeniach o tym, co postrzegają za atrakcyjne.
Do tej pory pamiętam jedną rozmowę z osobą spoza ewangelikalnego kontekstu, którą wręcz odstraszała nowoczesna forma niektórych wspólnot, ponieważ uważała ją za odartą z pewnej wzniosłości, która powinna towarzyszyć spotkaniu z Bogiem. Oczywiście poznałem też wiele osób szczerze zachwyconych luzem i naturalnością nabożeństw we współczesnych kościołach. Ale wydaje mi się, że zbyt często polegamy na tym co nam się wydaje, a stanowczo zbyt rzadko PYTAMY ludzi o ich potrzeby. O to jak wyobrażają sobie kościół, do którego mogliby uczęszczać. O to co ich od kościoła odstrasza.
Wyrwani z kontekstu
Budujemy sobie bańkę. Jeśli nie wychodzimy do otaczającego nas świata i nie spędzamy czasu z ludźmi wokół to w końcu wylądujemy poza kontekstem. I nie zatrzyma tego procesu żadne uwspółcześnienie form.
Patrzę na Jezusa. Jego służba polegała na tym, że wchodził do światów ludzi i tam odpowiadał na ich potrzeby, objawiał swoją dobroć, leczył, uwalniał i głosił Dobrą Nowinę. Potrafił rozwiązywać ludzkie problemy bo je doskonale znał i miał wszelką moc by na nie odpowiedzieć.
Skuteczność pierwszego Kościoła również opierała się o składaniu świadectwa o Jezusie wśród niewierzących. Uczniowie Jezusa nie próbowali ściągnąć całego świata do Jerozolimy czy Antiochii, ale starali się dotrzeć jak najszerzej, wejść w społeczeństwa i tam głosić Ewangelię. Im bardziej byli rozproszeni tym skuteczniej zmieniali rzeczywistość.
Jestem gorącym fanem kościoła, który tworzy przestrzeń do tego, by ludzie nie znający Chrystusa mogli odnaleźć swój dom. Ale jednocześnie jak nigdy wcześniej widzę, że musimy po prostu być pośród nich, w ich światach, w miejscach, które są dla nich naturalne. Musimy pełni Ducha Świętego być z nimi na siłowniach i w kawiarniach. W klubach książki i w grupach biegowych. Może zamiast dopieszczać stream z nabożeństwa o kolejne ujęcie, lub poszerzać menu w kościelnej kawiarence powinniśmy rozpocząć pracę z ludźmi, ucząc ich tego jak w prosty sposób opowiedzieć świadectwo znajomym?
Jeśli przestaniemy być na co dzień z ludźmi, do których chcemy docierać, wypadniemy poza kontekst. Będziemy budować na wyobrażeniach i własnych interpretacjach potrzeb dzisiejszego świata. Zbyt wiele uwagi poświęcaliśmy dotąd temu co sami mamy do powiedzenia. Musimy zacząć słuchać. Aktywnie słuchać.
Co możesz z tym dzisiaj zrobić? Zastanów się nad tym czy masz wartościowe relacje z ludźmi, którzy nie znają Jezusa. Czy znasz ich potrzeby. Czy umiesz słuchać tych osób tak, aby chciały się przed Tobą otwierać. Czy zanosisz Dobrą Nowinę do ich świata. Być może te osoby nigdy nie przyjdą na nabożeństwo w Twoim kościele. Nadal jednak mogą poznać Jezusa, który mieszka w Tobie.